czwartek, 19 grudnia 2013

"Magia jest tym, czego nie wiesz...", czyli prawdziwa historia św. Mikołaja.

Mamy grudzień. Magiczny miesiąc. Bardzo magiczny. I wbrew pozorom nie tylko dla dzieci. Ba! Może właśnie wręcz odwrotnie... Jest on bardziej magicznym dla bardzo realnych dorosłych, którzy zaczynają przypominać sobie o cudach, bajkowości, fantazji...

Grudzień to miesiąc rzeczy niezwykłych i im więcej ich jest, tym mocniej przeżywamy atmosferę Świąt Bożego Narodzenia. I nie mam tu na myśli strony komercyjnej, która zamiast pogłębiać duchowe przeżywanie, ogranicza je do minimum, ani też religijnej, ponieważ niezależnie od wyznawanej wiary ludzie potrafią je bardzo silnie odczuwać. Znam muzułmanów, którzy obchodzą katolickie święta, nie biorąc pod uwagę ich "świętości", ale korzystając z możliwości bycia razem z rodziną i przyjaciółmi. Bo to czasami jedyny moment w roku, kiedy możemy pokazać nasze człowieczeństwo...

Trochę odbiegam od tematu, ale myślę, że to, o czym wspomniałam jest istotne, aby zrozumieć, dlaczego tak ważny jest dla nas okres świąteczny. Ważny, bo magiczny, mało realny, fantastyczny. Daleki od tego, co robimy na co dzień. My, dorośli uwielbiamy święta właśnie za to... Dzieci również, choć nie do końca są tego świadome (dziecko do 6. roku życia nie potrafi oddzielić świata nierealnego od realnego). I właśnie trochę o nich i o tym, co dla nich w te święta jest najważniejsze: św. Mikołaj. Mówić prawdę od samego początku? A może pozwolić na naiwną wiarę, którą przyjdzie w pewnym momencie skonfrontować z rzeczywistością? Ilu dorosłych, tyle opinii i argumentów na ten temat. Wyznawcy pedagogiki Montessori uważają, że prawda jest najlepszym źródłem poznania świata i całej wiedzy o nim. Z tego też powodu niczego nie wolno ukrywać przed dzieckiem. To dotyczy również św. Mikołaja. Montessoriańskie dzieci od samego początku wiedzą, że za podarunkami stoją rodzice, dziadkowie, panie z przedszkola... Pewnie wielu rodziców i wychowawców uzna to za dobry pomysł, który zrzuca z nas ciężar tłumaczenia w późniejszych latach, że ten cały Mikołaj to było kłamstwo. Może i tak. Ja mam na ten temat zdanie odmienne: POZWÓLMY DZIECIOM MARZYĆ.

W roku poprzednim 6 grudnia przypadł mi dyżur otwierania przedszkola. To był jeden z najpiękniejszych dni w roku. Nigdy wcześniej i nigdy później nie spotkałam się z tak wielką radością i wiarą w oczach dzieci, które wbiegały z historią i emocją na ustach... Właśnie wtedy pomyślałam, że nie można im odbierać magii, w którą wierzą, a w którą i my wierzyliśmy. Są rodzice, którzy bardzo dbają o Mikołajkowe rytuały i im chwała za to. Znam dzieci, które 5 grudnia samodzielnie pieką ciastka, które przed snem kładą w kuchni na stole wraz ze szklanką mleka. Dla Mikołaja... Znam i taką dziewczynkę, która dodatkowo troszczy się o renifery (zostawia im siano) oraz elfy (dla nich czeka sok i ciasteczka). Ale najpiękniejsze jest ich pełna wiary historia o tym, jak ciastka zostały zjedzone, a mleko wypite... I to, że tak bardzo próbowały nie spać tej nocy, aby spotkać św. Mikołaja... Niewiele z nas zdaje sobie sprawę z tego, że nie są to dla dziecka tylko ulotne chwile i tymczasowy przypływ emocji. Jest to sprawa najwyższej rangi! I powinniśmy im na to pozwolić...

Ale co potem? Spokojnie... Dziecko to też człowiek. Rozumny człowiek. I zazwyczaj samo zaczyna się orientować w sytuacji. Krok po kroku... Zanim przybiegniemy z wyjaśnieniami, ono będzie wiedziało swoje. Dużo wcześniej. Ale nie wspomni nam o tym i dalej będzie pisał kartki z listą prezentów. Tym razem bardzo świadomie kierując rodziców na swoje marzenia :)

Oczywiście są przypadki, kiedy to prawda o św. Mikołaju bywa bolesna. Co zrobić wtedy? Opowiedzieć o biskupie z Miry, o św. Mikołaju z Laponii, o tradycji wręczania prezentów i o tym, że najpiękniej jest po prostu w coś wierzyć. Bo wtedy jest magicznie...

wtorek, 24 września 2013

"Bo w oczach twoich jaśnieje iskra, której nikt nic rozumie..."

Witajcie kochani!

Od razu bardzo, ale to bardzo przepraszam za niedostępność przez prawie trzy miesiące. Okres wakacji sprzyjającym pisaniu nie był, a potem złośliwość rzeczy martwych przypomniała sobie, że dawno mi nie robiła na przekór. I jeszcze obowiązki w nowej pracy pochłonęły mnie doszczętnie. Powoli jednak zaczynam widzieć przysłowiowe światełko w tunelu. Wracam do żywych. I mam nadzieję, że tak już pozostanie :)

Tworząc ten blog myślałam o podejmowaniu tematów lekkich i tylko czasami trochę kontrowersyjnych dla tych bardziej nieśmiałych wychowawców czy rodziców. Niestety obok tego, o czym chcę dzisiaj pisać (choć dosadniejszym byłoby słowo KRZYCZEĆ), nie mogę przejść obojętnie. Nie godzę się na to jako wychowawca. Na AUTYZM. Na ZESPÓŁ ASPERGERA. Na dzieci z CECHAMI AUTYSTYCZNYMI.

Moje doświadczenie pedagogiczne nie jest jeszcze powalająco wielkie. Wiele jeszcze nie wiem i pewnie długo przyjdzie mi czekać na poznanie choćby w połowie dziecięcej psychiki. Uważam jednak, że jako osoba młoda mam świeższe spojrzenie na wiele spraw. Nie schematyzuję (nie twierdzę, że nigdy nie będę), bo jeszcze tego nie potrafię. Z tego też właśnie powodu paraliżuje mnie podejście do dzieci, które odbiegają od norm, jako tych wybitnie niegrzecznych i niereformowalnych. A czasami wystarczy szerzej otworzyć oczy i zobaczyć, że oprócz wybuchów gniewu, braku posłuchu, niezdolności do interakcji społecznych jest strach. Przeszywający strach przed światem, którego nie potrafi zrozumieć...

Ludzie boją się autyzmu. I mam wrażenie, że tak do niedawna odstraszający Zespół Downa jest bardziej oswojony i akceptowany, aniżeli wspomniane wyżej zaburzenia. Rodzicom wcale się nie dziwię tej obawy o własnego dziecko i przyszłość z autyzmem. Mają prawo do tego i w żaden sposób ich nie winię za klapki na oczach. Rodzic przede wszystkim nie ma porównania i zachowania jego dziecka wydają się zwykłym nieposłuszeństwem. I właśnie dlatego na pomoc powinniśmy przychodzić my - nauczyciele. Życie jednak pokazuje, że niestety sami wychowawcy czekają z poinformowaniem rodziców (nie diagnozą!) o potrzebie konsultacji psychologicznej. Czasami za długo. I zamiast pomagać, szkodzą. Uważam, że nawet niepotrzebna, bo wykluczająca zaburzenia jakiekolwiek, konsultacja psychologiczna jest lepsza od jej braku. Nie unikajmy tematów trudnych i nie czekajmy na przybycie pomocy. Ona nie przybędzie. My sami musimy działać. A jak mówić o podejrzeniach CECH AUTYSTYCZNYCH (Autyzm czy zespół Aspergera brzmią jak wyrok, a dotykają niewielki procent dzieci. Większa ich część ma jedynie cechy autystyczne, które po odpowiednio dobranej terapii mogą być umiejętnie zamaskowane i wykorzystane.)? Mówmy nie tylko o wadach zaburzenia, ale przede wszystkim o zaletach. I od nich zacznijmy rozmowę z rodzicem. Mówmy o niebywałej inteligencji oraz umiejętności bardzo szybkiego i szczegółowego zapamiętywania. Autysta może zostać pełnoprawnym obywatelem, z wyższym wykształceniem i bardzo dobrą pracą. Ale żeby to osiągnąć należy rozpocząć terapię jak najwcześniej!!! Każdy miesiąc jest ważny. Ba! Każdy tydzień i każdy dzień. To walka o życie małego człowieka. Muszą pamiętać o tym również rodzice. Tu nie ma czasu na rozważania i wypisywanie z przedszkola (jak to niektórzy mają w zwyczaju)! A rodzicom pomóżmy my. Koniecznie!

Dla zainteresowanych literatura, do której naprawdę warto sięgnąć: Barbara Winczura "Autyzm. Na granicy zrozumienia", Jadwiga Komender "Autyzm i zespół Aspergera", Lucyna Bobkiewicz-Lewartowska "Autyzm dziecięcy", Claire Grand "Autyzm i zespół Aspergera", Parker Jonathan i Randall Peter "Autyzm. Jak pomóc rodzinie" oraz Agnieszka Borkowska i Beata Grotowska "Codzienność dziecka z zespołem Aspergera".

I tak na zakończenie refleksją niech będą słowa, które kiedyś usłyszałam na studiach: "Najpiękniejszymi dziećmi na świecie są dzieci autystyczne. Bóg zabrał im świat, dał nieprzeciętny mózg i urodę".

niedziela, 30 czerwca 2013

Szwedzkostan i Pippi Långstrump

Witajcie!
 
Nareszcie nadszedł najpiękniejszy okres w roku. Okres letni, wakacyjny. I choć większość tego czasu spędzę w pracy, to i tak warto na niego czekać. Zwłaszcza że lato jest idealna porą na wydobycie schowanej w głębi kreatywności. My uzyskujemy nową, wspaniałą cechę, dzieciaki - mnóstwo radości. Ja również postanowiłam naładować pedagogiczne akumulatory. Już dziś zaczynam podłączać się do słońca, którego chwilowo mamy niewiele, ale może dzięki temu zaczniemy doceniać każdy pozytywny promiń. A tymczasem...
 
... pozdrawiam z kraju mojej literackiej faworytki! Tak, tak! Tradycyjnie wybrałam się na szwedzki urlop. To właśnie w Szwecji w roku 1945 narodziła się Pippilotta Wiktualia Firandella Złotomonetta Pończoszanka. Dziewczynka, którą pokochał cały świat!
 
Sympatycznego urwisa płci żeńskiej stworzyła najwybitniejsza (co do tego nie mam żadnych wątpliwości) dziecięca pisarka szwedzka - Astrid Lindgren. Jest ona autorką równie przebojowych "Dzieci z Bullerbyn", powieści, którą z zamiłowaniem czytają także "okazjonalni" mali czytelnicy, co świadczy o  prestiżu słowa pani Lindgren. Opowieść o przyjaciołach z jednego podwórka kierowana jest do dzieci nieco starszych, "Pippi Långstrump" teoretycznie także, w praktyce uwielbiana jest już przez dzieci w wieku przedszkolnym, ktore niejednokrotnie śpiewają podczas zabawy: "Nie martwcie się o mnie! Ja zawsze sobie dam radę!".
 
A kim właściwie jest owa Pippi? Być może naiwnie, ale wierzę w to, że nie ma wśród nas osoby, która Pippilotty by nie znała. Dlatego jej krótka charakterystyka (obszerniejsze opisy poszczególnych części powieści w kolejnych postach) niech będzie tylko odkurzeniem starych wspomnień.
 
Pippi Långstrump, a polska Pippi Pończoszanka (choć przyznaję, że orginalne nazewnictwo jest mi bliższe), jest dziewięcioletnią dziewczynką o rudych i odstających warkoczach. Mieszka w Willi Śmiesznotce wraz z małpką Panem Nilssonem oraz koniem. Jest sierotą, która z torbą pełną monet i głową nasączoną pomysłami poznaje świat obnażając przy tym głupotę dorosłych. Niesforna, ale zawsze niosąca pomoc potrzebującym. Jest przykładem zwalczania wszelakich problemów dowcipem i zabawą. Nie dba o kindersztubę, bo najważniejsze jest bycie szczęśliwym. W skarpetach nie do pary, ale szczęśliwym beztrosko. Po dziecięcemu. Jest nadzieją na podnoszenie się z każdej klęski. Wystarczą tylko chęci i mnóstwo marzeń. Bo dla dziewczynki takiej jak ona nie ma granic nie do pokonania. Granice stwarzane są przez dorosłych, dzieci są poza nimi. "A jak dorosnę zostanę piratem!" i ponownie świat będzie stał przed nią otworem. Wybór ścieżki, którą obierzemy należy do nas. I trzeba zdecydować się na taką, która nie będzie ograniczać naszej wyobraźni. To właśnie pragnie przekazać Astrid Lindgren swoim małym odbiorcom poprzez niesforną postać Pippi.
 
Powstała cała seria opowiadań o Pippi. O nich jednak szerzej innym razem. A ja na ten okres wakacyjny mam jeden zasadniczy cel... Znaleźć "Pippi Långstrump" w wersji szwedzkiej. Jednak nie tę wydaną ówcześnie, ale tę z 1945 roku. O taką znacznie trudniej, ponieważ Szwedzi uwielbiają swoje narodowe dobra i nie pozbywają się ich tak często jak Polacy. Mam jednak w planach podróż po targach starości. W poprzednich latach nie miałam szczęścia, ale może właśnie w tym roku ujrzę pozytywny promień...

niedziela, 16 czerwca 2013

I Ty podaj żółte kółko!

Witajcie po chwilowej ciszy!

Dziś zapowiadane jakiś czas temu i oczekiwane przez niektóre z Was "Żółte kółka". Lektura ważna i OBOWIĄZKOWA, a to dlatego, iż nie jest oderwaną od rzeczywistości opowieścią. Ma ona odzwierciedlenie chociażby w kampanii społecznej na rzecz akceptacji i wsparcia osób z niepełnosprawnością intelektualną  prowadzonej przez Szczecińskie Stowarzyszenie Rodzin i Przyjaciół Dzieci z Zespołem Downa "Iskierka" (http://www.podajzoltekolko.pl/). Kampania trwała krótko (październik 2012), ale pozostawiła po sobie ślad w umysłach mieszkańców, którzy przez dwa tygodnie oglądali fotografie Idy, Michała, Łukasza, Nataszy i Filipa umieszczone między innymi na przystankach autobusowych i tramwajowych. Pamiętam, że wśród osób oczekujących na miejski środek transportu nie było takich, którzy by nie przyglądali się wizerunkom dzieciaków. Głosy były rożne: jakie to sympatyczne, do przytulenia, do kochania, ale i komentarze typu: "chyba nie mają już co wieszać, że downy pokazują". O tyle smutne to wypowiedzi, gdyż pochodzą z ust młodych ludzi wychowywanych albo w przekonaniach nietolerancji dla "innych", albo w braku świadomości. I chyba właśnie ten brak świadomości jest dla mnie, nauczyciela, najbardziej bolesny. Rodzice i nauczyciele nie zawsze mają ochotę, odwagę, czas na błahe tematy pod hasłem: akceptacja, tolerancja. Oczywiście nie pochwalam tego, ale również nie dziwi mnie brak rozmów na tematy wobec których brakuje słów. Na szczęście kilka lat temu na rynku pojawiły się "Żółte kółka" Elizy Piotrowskiej, które przychodzą nam z pomocą. I od tej chwili nie ma wytłumaczenia na milczenie wobec spraw ważnych...

"Żółte kółka" to nie tylko opowieść o dziewczynce z dodatkowym chromosomem, ale również pomoc dydaktyczna wyrażona w formie scenariuszy zajęć umieszczonych z tyłu książki. Pomoc nie tylko dla nauczycieli, ale również rodziców, którzy w atmosferze domowej ciszy mogą w skuteczniejszy sposób dotrzeć do swoich maluchów. Co ważne również, historia opowiadana jest z perspektywy dziecka, zdrowego dziecka będącego przyjacielem Innej.

Innej, czyli bohaterki opowiadania. A właściwie to Niny, albo też Iny. Inna to przezwisko nadane przez kolegów z klasy. Ale takie normalne, jak każde. Bo przecież wszyscy w klasie mają pseudonimy. Jest Kulka, Strzałka, Wiewióra, Rumcajs, Bajka. Jest i Inna, dziewczynka z dodatkowych chromosomem, którego nie widać na nodze lub innej części ciała, gdyż jest ukryty w mikroskopijnych komórkach. Widać za to migdałowaty kształt oczu i krótkie kończyny, przez które Ina jest niezgrabna i powolna. I to tak bardzo denerwuje dzieci ze wspólnej klasy, że odwracają się od bohaterki historii. Na szczęście na krótko. Bo to przede wszystkim opowieść o docieraniu, o nauce akceptacji, ale nade wszystko o wielkiej przyjaźni małych ludzi, dla których bariery nie istnieją. Ba! Nawet w sytuacji zapowiadających przeszkody potrafią się im przeciwstawić, broniąc Innej, która "... ma chromosom, którego nikt z nas nie ma. I jest tysiąc razy mądrzejsza (...). Bo wszystko rozumie bez słów".

Eliza Piotrowska nie ukrywa prawdziwej natury dziecka z Zespołem Downa. Mówi wprost o życiu w świecie obok naszego, o problemach z komunikacją, nauką. Przekazuje to jednak w mądry i ciepły sposób, często pełen humoru. Pozwala maluchom oswoić się z innością, która tak naprawę jest czymś normalnym, gdyż istnieje tuż obok nas. Wystarczy tylko szeroko otworzyć oczy, nie bać się i pamiętać, że dla osób z niepełnosprawnością intelektualną to my jesteśmy inni.

A czym są tytułowe żółte kółka? To serca. Może i kształtem oraz kolorem odbiegają od symbolicznego ujęcia, ale znaczenie jest tożsame. To miłość, przyjaźń, szacunek, radość, nadzieja... Dlatego i Ty podaj żółte kółko poprzez uświadamianie i naukę akceptacji od najmłodszych lat.

wtorek, 4 czerwca 2013

Radość stopami malowana

"Zabawa jest nie tylko żywiołem dziecka, jest jedyną dziedziną, gdzie mu zezwalamy na inicjatywę w węższym lub szerszym zakresie. W zabawie dziecko czuje się do pewnego stopnia niezależnym. Wszystko inne jest przelotną łaską, chwilową koncesją, DO ZABAWY DZIECKO MA PRAWO."




Korczakowskimi słowami chciałabym zachęcić rodziców i wychowawców do... malowania stopami. Właśnie ich, bo dzieci zachęcać nie trzeba. Wiem, wiem. Jeszcze nie jest zbyt ciepło na tego rodzaju szaleństwa, ale marzy mi się lato i chyba z nostalgii ten dzisiejszy post. Ulotnie ciepłe dni na razie nie sprzyjają "nagim" zabawom, ale z dziecinną naiwnością czekam tych lepszych chwil.

A dlaczego stopy? Bo niezbyt często z nich korzystamy podczas zabaw czy zajęć dydaktycznych. Wpisując w wyszukiwarkę internetową: plastyczne zabawy stopami, nie znalazłam wiele wyników. Za to dłonie... One są wykorzystywane nagminnie. Dzień Matki i Ojca - dłoń odciśnięta w masie solnej, Dzień Dziadków - kwiatuszek z dłoni odrysowanej, Dzień Ziemi - drzewko z dłoni, zakończenie roku przedszkolnego - wianuszek z odrysowanych i powycinanych tych właśnie kończyn. Nie mówiąc już o tym, że niemalże w każdej sali przedszkolnej dłonie dzieci też są widoczne: a to pieczętują  kontrakt grupy, a to są symbolem danej osoby zastępując, na przykład, jej zdjęcie... Ja również jestem ogromną zwolenniczką tego typu zabaw, zwłaszcza że z dłoni można wyczarować magiczne stworki, niepowtarzalne kolaże, urocze pamiątki, ale na równi stawiam stopy. Dla dzieciaków ogromną frajdą jest malowanie kończyn górnych, ale uwierzcie mi - nijak się to ma do malowania tych dolnych, jednych z najbardziej czułych miejsc na ciele. Zabawie i radości nie ma końca!

Oczywiście malowanie nie musi odbywać się pod chmurką, ale zdecydowanie wolę tę formę, bo nie ukrywam, że bałagan może z tego powstać niemały. Zwłaszcza gdy dzieciaki puszczą wodze fantazji :) Materiały potrzebne do zabawy: arkusz szarego papieru i farby. W skromniejszej wersji: tylko farby. Bo przecież trawa jest świetnym materiałem, po którym można malować! Ścieżka dziecięcych stóp jest nie tylko ozdobą ogrodu (niestety krótkotrwałą), ale również namacalnym dowodem pozostawiania po sobie śladu. W wersji papierowej pozwólmy dzieciom zadecydować o sposobie malowania (cała stopa czy może same palce?). Rola rodzica czy wychowawcy jest podczas tej zabawy niewielka: pomoc przy malowaniu stóp. Resztą dzieci same się zajmą. Oczywiście zachęcam do zabawy wspólnej. Doznania niesamowite (zwłaszcza podczas pobudzania receptorów czuciowych pędzlem do malowania)! I jeszcze jedna sprawa: oprócz gwarancji świetnej zabawy jest również gwarancja brudnego ubrania, włosów i całego ciała. Malowanie stopami wszak sprawą łatwą nie jest, a do tego dochodzą emocje, które nie zważają na detale. Pozwólmy jednak na szaleństwa typu: ale się ubrudziłem! Niech w końcu od lat powtarzane stwierdzenie: "brudne dziecko to szczęśliwe dziecko" ma prawo bytu.

Malowanie stóp można również wykorzystać do zajęć zdrowotnych (sprawdzanie budowy), matematycznych (mierzenie, porównywanie), przyrodniczych (tropy i ślady).

I na koniec: jeśli nie masz ogrodu, zawsze obok są jakieś chodniki. Dzieci rysują po nich kolorową kredą, malować stopami również mogą. I myślę, że ta radosna twórczość nie będzie powodem roszczeń, ale radości sąsiadów, którym w końcu ktoś pomalował świat...



niedziela, 2 czerwca 2013

Mała rzecz o dużej kupie


Dziś seria książek zdecydowanie dla dzieci, ale zanim o tym koniecznie muszę nawiązać do wcześniejszego rozbierania.

Po ponownym przeglądaniu kart książki mój wzrok na dłużej zatrzymał się na "Dziewczynce z zapałkami". Poprzednim razem analiza tej baśni nie została przeze mnie odpowiednio zauważona. Tym razem naszła mnie refleksja, która mogłaby być myślą przewodnią Willi Śmiesznotki: czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj dziecku. Ogromna liczba rodziców, ba! - zbyt wielka rzesza nauczycieli! - nie czyta. Nie sięgają po literaturę dorosłą, bo to zbyt nudne, małowartościowe, czasochłonne. A do tego wszystkiego nie pozostawia żadnego namacalnego śladu, który świadczyłby o czytaniu. Coś w stylu: Przeczytałem. Było, minęło. I co mi z tego pozostało. Tożsamo podchodzą do "książeczek dla dzieci", które, w ich mniemaniu, oprócz treści wizualnej nic nie wnoszą. Kolosalna krótkowzroczność dorosłego ponownie daje o sobie znać...

Nie odchodząc od tematu, powracam do dziewczynki w łachmanach, którą uśmierciła jej naiwna wiara w urzeczywistnianie marzeń. Stojąc na deskach teatru jako kilkuletnia dziewczynka i wcielając się w bohaterkę wykreowaną przez Andersena, płakałam. Płakałam nad losem trochę młodszej literackiej koleżanki. I nie dlatego, że wymagał tego scenariusz. Baśń nie była mi obojętna, utożsamiałam się z dziewczynką, czułam jej strach, zimno i zamarzające na rzęsach łzy. To było zwykłe dziecięce odczuwanie, którego bym nie poznała, gdybym nie miała kontaktu z literaturą. Odkurzony tekst wywołał EMOCJE. I to kolejny element świadczący o konieczności czytania najmłodszym. Dla odkrywania uczuć warto sięgać do wielkich baśniowych słów. Jeśli nie dla nas samych, to dla nich. I może nie od razu ujrzymy strach, miłość, przerażenie, łzy. To wykiełkuje po latach, wyjrzy z podświadomości. To tyle słów wtrącenia. Powracam do sedna, czyli:

Małej rzeczy o dużej kupie.

Pernilla Stalfelt, która jest autorką serii książek dla dzieci "Bez tabu" pochodzi ze Szwecji. I za to kocham ten kraj. Za literaturę dla dzieci: prostą, codzienną, bez kamuflażu. Bezwstydną w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Bo taka literatura dla dzieci powinna być: bezwstydna. Zażenowanie jest cechą dorosłych o czym nie zawsze pamiętamy. Ale o kupie ciąg dalszy. "Mała książka o kupie" nie jest jedyną pozycją stworzoną przez autorkę, ale chyba najbardziej szokującą polskie społeczeństwo. Kiedy udałam się w poszukiwaniu całej serii do punktu znanej sieci sprzedającej książki, musiałam prosić o pomoc obsługę. Przeszukałam wszystkie regały na dziale dziecięcym: książka po książce, na koniec okazało się, że to pozycje zbyt kontrowersyjne jak na ten dział i zostałam skierowana ku poradnikom. Konsultantka, która mnie obsługiwała udzieliła mi również informacji, że zostało to przeniesione na prośbę klientów, którzy byli oburzeni swobodnym dostępem do "tych rzeczy". No tak. Bo przecież dziecko kupy nie widziało!

A ja wam powiem, drodzy zawstydzeni, kupa dla dzieci jest bardzo ważna. Ważniejsza nawet od zabawy! Przed oczami mam przedszkolaki, które głośno oświadczają, że idą kupę. A spróbuj nie usłyszeć! O kupie dzieci wiedzieć trzeba! Ale zabawa zaczyna się po, kiedy dowiadujesz się z ilu części była zbudowana, co przypominała i jakiej faktury była. Pernilla przedstawia cały atlas kup: kupa-kiełbaska, kupa-śrubka, kupa-szyszka. Ale przede wszystkim opisuje ją jako naturalną część bytu człowieka i zwierząt. Ogląd i opis kup zwierzęcych również tam odnajdziemy...  A jak!

Przedszkolak chce dzielić się tym, co widzi, ale dorośli często mówią: STOP. Nie chcesz o niej rozmawiać, bo to trąci obrzydliwością. Wstydzisz się rozmów o kupie, wstydzić się będziesz rozmów o dojrzewaniu, seksie. A maluch pójdzie szukać odpowiedzi u innych źródeł. Od kupy się wszystko zaczyna... Czas przełamać stereotypowe myślenie i przewartościować tematykę rozmów z dzieckiem, które wstydu uczy się od dorosłego. "Mała książka o kupie" została przez czterolatki przyjęta z wielkim zainteresowaniem, a co najważniejsze: policzki im się nie rumieniły. A ile toaletowych historii przy tym powstało... :)

Warte polecenia są również rozważania o miłości (bo tak trudno czasami powiedzieć "kocham"), o śmierci (co dzieje się z Zygmuntem, muchą i innymi stworzeniami), o przemocy, strachach (tak bardzo lekceważonych), o włosach (o tragedii ich mycia i rozczesywania) i w końcu o życiu.







sobota, 1 czerwca 2013

Na powitanie "Bajki rozebrane"

Witajcie w Willi Śmiesznotce!

Postanowiłam w końcu podzielić się moją pasją z tymi, którzy mają dzieci lub zamierzają je mieć. Z pedagogami, wychowawcami, rodzicami. Rzecz  ma dotyczyć dzieci tych nieco młodszych: przedszkolaków.

Jestem filologiem polskim z wykształcenia i pasji, z powołania: przewodnik milusińskich. Pracuję w przedszkolu, w którym zamiłowania czytelnicze i kulturowe łączę z edukacją kilkulatków. Jestem wyznawcą pedagogiki Janusza Korczaka i o moim guru pewnie niejednokrotnie przeczytacie w odwrócony sposób: mniej naukowy, bardziej życiowy i codzienny.

A co właściwie odnajdziecie na moim blogu? Recenzje książek dla dzieci i o dzieciach. Propozycje zabaw ruchowych i manualnych. Informacje o miejscach i wydarzeniach ciekawych. Kilka biblioterapeutycznych porad. A wszystko sprawdzone, przetestowane, wiarygodne. Posty dla aktywnych, niewypalonych, bezgranicznie ufających temu, co robią.


Na początek "Bajki rozebrane" czyli rzecz o tym, co czytamy dzieciom.




Niewiele z nas zdaje sobie sprawę z tego, że w słowach tkwi prawda, która trafia do podświadomości dziecka, a po latach zostaje otrzepana z kurzu. Rodzice i nauczyciele czytają bajki i baśnie, ponieważ pobudzają wyobraźnię, wzbogacają czynny słownik dziecka, uczą koncentracji. Nie zawsze zwracają uwagę na to, jak dziecko reaguje na dany tekst. Po latach okazuje się, że to małe dziecko, dziś dorosłe, pamięta z dzieciństwa tekst tej jednej jedynej bajki. Utożsamia się z nią, ale tak naprawdę nie wie dlaczego. Katarzyna Miller i Tatiana Cichocka wyjaśniają treść znanych i ponadczasowych bajek i baśni. Każdy symbol, schemat i postać zostają obdarte ze sztywnej skóry. I powstaje nowa literatura dla... dorosłych.

Rozbierając pierwszą baśń ("Kopciuszek") zaczęłam się zastanawiać, czy nie pomijać ich podczas edukowania swoich (przedszkolnych) dzieci. Szybko jednak porzuciłam tę myśl, a to za sprawą "Śpiącej królewny", która uświadomiła mi, że chciałam zrobić to, co zrobili rodzice pięknej dziewczyny: przykryć kloszem bezpieczeństwa, skazując tym samym na nieudolność, niewiedzę, maminsynkowatość. Para królewska to nikt inny, jak chuchający na swe pociechy dzisiejsi rodzice, którzy myślą, że ochronią maluchy przed całym złem tego świata. A im mniejszy klosz, tym większa krzywda.

Poza wspomnianymi bajkami autorki rozbierają również: "Calineczkę", "Czerwonego kapturka", "Alladyna", "Małą syrenkę", "Jasia i Małgosię", "Brzydkie kaczątko". A wszystko poprowadzone w formie luźnej rozmowy, przez co czyta się w zastraszającym tempie. Może na zachętę fragment:

T: Warto przy okazji wspomnieć, że tych wersji jest wiele. W bardziej pierwotnych Kopciuszek wcale nie przypomina świętej.
K: Niemniej powszechnie znamy, niestety, jedynie taką wersję. W niej Kopciuszek nie gada ze wiele, nie dyskutuje, nie odchamrywuje swoim złośliwym siostrom, z pokorą i uśmiechem znosi każdą poniewierkę, nigdy się nie złości.
T:Wiadomo, złość piękności szkodzi... Nie ma co, modelowa z niej dziewczyna. W dodatku ciągle siedzi w domu i pracuje, pracuje, pracuje.
K: Czy to nie ideał kobiety? Nie lata po sklepach, nie wydaje pieniędzy, nie zajmuje się sobą, nie ma nawet jednej porządnej kiecki... Mam wrażenie, że ta wersja  Kopciuszka przyjęła się tak dobrze u nas, bo żyjemy w katolickim chrześcijaństwie.
T: Biblia przecież mówi: "błogosławieni cisi, ubodzy duchem"...
K: I "ostatni będą pierwszymi". To oczywiście wielkie spłycenie tego, o co chodzi w Biblii, bo tam mowa jest o czystości duchowej i prostocie, a nie niewolnictwie, podporządkowaniu się i zaprzeczaniu sobie. To już patriarchalna manipulacja. Po prostu łatwiej rządzić kimś, kto jest cichy i posłuszny, godzi się z niesprawiedliwością. Dlatego tak się wciąż u nas wychowuje dziewczynki: bądź, dziewczynko, grzeczna i miła, a na pewno cię jakiś książę weźmie. Zauważy cie w tym kącie, gdzie sobie dziergasz albo coś czyścisz. Nawet nie musisz być najładniej ubrana...
T: Oj, musisz. Bo ten książę wszak nie przy tym piecu i w łachmanach ją wypatrzył, a kiedy przyjechał z pantofelkiem, to mimo wszelkiej miłości wcale jej nie poznał w jej zwykłych szmatkach...

Z bajek można się dowiedzieć uniwersalnych prawd, które w okresie dzieciństwa bytują na poziomie marzeń, w życiu dorosłym zaś na poziomie rzeczywistości. Baśnie dla dzieci i dorosłych? Coś w tym jest, pod warunkiem, że nie zdradzimy dzieciakom prawdziwej warstwy. Zostawmy ją na później. A sami odnajdźmy swoją ulubioną bajkę z dzieciństwa i rozbierzmy ją.